Warszawa chce wreszcie rozprawić się z „uciążliwym pasażerem” – od osób w kryzysie bezdomności śpiących w autobusach po tych, którzy rozkładają się z torbami na trzech siedzeniach. Nowe zakazy w regulaminie WTP mają dać służbom twardsze narzędzia do interwencji, ale stawiają też niewygodne pytanie: gdzie kończy się troska o komfort podróży, a zaczyna wypychanie najsłabszych z przestrzeni publicznej?
Warszawa dokręca śrubę w komunikacji miejskiej. Na najbliższej sesji, w czwartek 20 listopada 2025 r., Rada m.st. Warszawy ma głosować nad zmianą przepisów porządkowych, do których trafią zakazy leżenia na siedzeniach, zajmowania więcej niż jednego miejsca i kładzenia bagażu na fotelach. W praktyce łatwiej będzie interweniować wobec osób w kryzysie bezdomności, które traktują tramwaj czy metro jak noclegownię – ale też wobec każdego, kto rozkłada się w autobusie jak na sofie. Problem w tym, że „uciążliwy pasażer” to dziś bardzo szeroka kategoria, a sam regulamin nie rozwiąże ani kwestii zapachu, ani problemów społecznych, które za nim stoją.
Od „Nie bądź kurą” do zakazu leżenia
Zarząd Transportu Miejskiego od lat próbuje korygować zachowania pasażerów najpierw miękkimi środkami. Stąd kampanie w stylu „Edukacja zamiast pouczania” i animowane spoty z kurą, która gdacze do telefonu („Nie bądź kurą, nie hałasuj”) czy żółwiem w plecaku („Nie bądź żółwiem, zdejmij plecak”). W tle pojawiają się kolejne apele: nie jedz i nie pij w czasie jazdy, nie stój w drzwiach, przechodź do środka.
Mimo tych wszystkich miękkich działań skarg nie ubywa. Do ZTM-u, straży miejskiej i policji regularnie spływają zgłoszenia: o plecakach na osobnych siedzeniach, o pasażerach śpiących w pozycji „na skos” przez dwa fotele, o osobach podróżujących od pętli do pętli, które faktycznie zamieniają pojazd w noclegownię. I o zapachach – od alkoholu, przez dawno niewidzianą łazienkę, po mieszankę potu po treningu, fast foodu zjedzonego „na kolanie” i zbyt intensywnych perfum pasażerów, którzy z bezdomnością nie mają nic wspólnego.
Miasto wyraźnie uznało, że same animacje już nie wystarczą. Po serii zmian z 2023 r., kiedy do przepisów porządkowych dopisano m.in. hulajnogi i inne urządzenia transportu osobistego, zakaz wchodzenia na dachy pojazdów czy wiaty przystankowe, teraz czas na zachowania „obyczajowe”: leżenie, rozpychanie się i bagaż na siedzeniu.
Co dokładnie ma się zmienić w przepisach
Podstawą są tzw. przepisy porządkowe – uchwała Rady m.st. Warszawy z 2016 r., wielokrotnie nowelizowana. To one tworzą „katalog zamknięty” wykroczeń w komunikacji: tylko zachowania wprost wymienione można karać mandatem na podstawie Kodeksu wykroczeń. W 2023 r. katalog rozszerzono m.in. o zakaz pozostawiania bagażu bez opieki, korzystania z hulajnóg i urządzeń transportu osobistego na stacjach metra oraz wchodzenia na dachy pojazdów i wiaty przystankowe.
Teraz ratusz chce dopisać do tej listy dwa nowe punkty. Z uzasadnienia projektu uchwały wynika, że chodzi o:
- zakaz zajmowania przez pasażera więcej niż jednego miejsca siedzącego w pojeździe,
- zakaz leżenia na miejscach przeznaczonych do siedzenia oraz umieszczania na nich bagażu lub innych przedmiotów, jeżeli uniemożliwia to korzystanie z tych miejsc innym pasażerom.
Jednocześnie zniknąć ma dotychczasowy, bardzo ogólny zapis o „utrudnianiu lub uniemożliwianiu w inny sposób niezakłóconego korzystania ze środków lokalnego transportu zbiorowego”. Ten paragraf był wygodny jako „przepis na wszystko”, ale z punktu widzenia służb – mało przydatny. Jak tłumaczą urzędnicy, zbyt ogólna formuła powodowała, że policja i straż miejska często odstępowały od ukarania pasażera, skoro nie dało się wskazać konkretnego punktu naruszonego regulaminu.
Po zmianie kontroler, policjant czy strażnik miejski dostaną więc klarowną podstawę: jeśli ktoś leży na dwóch fotelach albo zasłonił zakupami cały rząd siedzeń – to nie jest już „kwestia oceny”, tylko konkretnie opisane wykroczenie.
Bezdomny w tramwaju – prawdziwy adresat nowych przepisów?
Formalnie projekt uchwały nie mówi ani słowa o bezdomności. W uzasadnieniu jest mowa wyłącznie o „uciążliwych zachowaniach pasażerów” i „braku możliwości korzystania z przestrzeni pasażerskiej”. Ale trudno mieć wątpliwości, że jedną z grup, o których myślą autorzy, są osoby w kryzysie bezdomności, które spędzają noce w komunikacji miejskiej.
To nie jest temat nowy. Ponad dekadę temu na łamach „Transportu Publicznego” ukazał się tekst
„Zima z kloszardem, czyli pasażer nie do wytrzymania”, w którym opisywaliśmy dylemat: co z pasażerem, który nikogo nie zaczepia, ale pachnie tak, że wokół niego pustoszeje pół wagonu? Samo słowo „kloszard” dziś już zgrzyta – i dobrze, że język się zmienia. Problem jednak pozostał: jak pogodzić prawo jednych do podróży w godnych warunkach z prawem innych do korzystania z publicznego środka transportu, gdy nie mają dokąd wrócić.
W międzyczasie Warszawa przeszła swoją drogę. Były okresy zaostrzania kursu, dyskusje o „uciążliwych pasażerach” po uchyleniu części przepisów, były też deklaracje, że miasto nie będzie po prostu wyrzucać bezdomnych z metra, oraz próby podejścia bardziej systemowego – od współpracy z organizacjami pomocowymi po projektowanie infrastruktury, która nie zachęca do spania, ale nadal pozwala na normalne korzystanie z przestrzeni.
Nowy regulamin WTP w pewnym sensie domyka ten wątek od strony porządkowej: jeśli ktoś faktycznie urządza sobie w autobusie łóżko, leżąc na trzech siedzeniach, służby dostaną jasny przepis, by móc zareagować. Pytanie brzmi jednak, czy będzie to narzędzie do „wyczyszczenia” pojazdów z osób bezdomnych, czy raczej do reagowania na najostrzejsze przypadki – niezależnie od tego, kim jest pasażer.
Uciążliwy pasażer – czyli właściwie kto?
W emocjonalnych dyskusjach bardzo szybko pojawia się prosty skrót: śmierdzi w tramwaju = na pewno „kloszard”. Rzeczywistość jest bardziej brutalna i mniej wygodna. Spektrum zapachów w komunikacji miejskiej to raczej przekrój całego miasta niż wąska „podklasa”: mieszanka potu po treningu albo całym dniu pracy, fast foodów zjedzonych w biegu, prania rzadziej niż byśmy chcieli, nadmiaru perfum, papierosów czy alkoholu.
Podobnie z zajmowaniem przestrzeni. Manspreading, czyli siedzenie z szeroko rozstawionymi nogami, nie jest domeną jednej grupy społecznej, ale jak sama nazwa wskazuje dotyczy konkretnej płci… Zdarza się natomiast w garniturze i w dresie, z nowym smartfonem i ze starym plecakiem. Kładzenie toreb i plecaków na siedzeniu, „bo i tak nikt nie wsiądzie”, równie dobrze dotyczy nastolatków wracających ze szkoły, jak i osób starszych wracających z zakupów.
Nowy regulamin – jeśli będzie egzekwowany serio – nie jest więc tylko batem na osoby bezdomne. To sztywniejsza rama dla całego wachlarza codziennych zachowań, które dziś wkurzają współpasażerów, ale mieszczą się w szarej strefie między kulturą jazdy a prawem. W tym sensie ostrze zmian wcale nie musi iść wyłącznie w dół drabiny społecznej.
Prawo do wyproszenia już jest – nowe przepisy je doprecyzują
Warto przy tym jasno powiedzieć: nowe punkty w regulaminie nie tworzą dopiero teraz „magicznego” uprawnienia, żeby wyrzucać kogoś z autobusu. Podstawą do usunięcia z pojazdu osoby uciążliwej dla współpasażerów jest w Polsce art. 15 ust. 5 Prawa przewozowego. Przewoźnik lub jego służby mogą usunąć ze środka transportu osobę, która zakłóca podróż innym albo odmawia zapłaty za przejazd – o ile nie narusza to zasad współżycia społecznego, czyli np. nie zostawia kogoś w środku nocy na pustkowiu przy siarczystym mrozie.
Warszawskie przepisy porządkowe i praktyka WTP doprecyzowują, kto może taką decyzję egzekwować: obsługa pojazdu, nadzór ruchu, służby metra, kontrolerzy, a w razie potrzeby straż miejska czy policja. Kierowca nie jest od tego, by samodzielnie stosować przymus fizyczny – jego rolą jest raczej zatrzymanie pojazdu, wezwanie odpowiednich służb i wskazanie naruszenia.
To, co zmienia nowa uchwała, to nie sam fakt, że pasażera można wyprosić, ale precyzja podstawy. Leżenie na całym rzędzie siedzeń, zajmowanie kilku miejsc czy blokowanie foteli bagażem przestają być tylko kwestią kultury osobistej i „widzimisię” kierowcy. Stają się wprost opisanym wykroczeniem z katalogu zakazów. Dzięki temu obsługa pojazdu i służby porządkowe mają czytelną, formalną podkładkę – od zwrócenia uwagi po wezwanie straży miejskiej i mandat.
Między komfortem a wykluczeniem
Dobrze nazwane przepisy są potrzebne. Dziś kierowca czy motorniczy ma ograniczone możliwości, gdy ktoś blokuje cały rząd siedzeń torbami albo układa się na siedzeniu jak na sofie. Jasny katalog zakazów ułatwia pracę służbom i może dać poczucie większej sprawiedliwości tym, którzy zapłacili za bilet i rzeczywiście nie mają gdzie usiąść.
Ryzyko jest jednak oczywiste. Po pierwsze – część zachowań jest trudna do jednoznacznej oceny. Gdzie jest granica między „leżeniem” a drzemką w półleżącej pozycji? Ile centymetrów od siebie muszą być kolana, żeby jeszcze mieściło się to w regulaminie? Kiedy bagaż na siedzeniu jest realną blokadą, a kiedy chwilowym odłożeniem, bo pasażer szuka biletu?
Po drugie – przepisy porządkowe stają się substytutem polityki społecznej. Osoby w kryzysie bezdomności nie znikną z miasta od jednego paragrafu więcej w regulaminie. Najwyżej zmienią linię, na której próbują przespać noc, albo przeniosą się z metra na linię nocną. Bez równoległych działań z zakresu mieszkalnictwa, pomocy społecznej, wsparcia psychiatrycznego czy uzależnień, komunikacja miejska nadal będzie pełnić rolę „ostatniego schronienia” – tylko bardziej konfliktowego.
Po trzecie wreszcie – to, czy nowe przepisy będą postrzegane jako „bat na bezdomnych”, czy raczej jako element kultury współużytkowania przestrzeni, zależy wyłącznie od praktyki. Jeśli interwencje będą sprowadzać się głównie do wyprowadzania z pojazdów osób wykluczonych, a ignorować np. głośne imprezy w nocnych autobusach czy ostentacyjne rozpychanie się dobrze ubranych pasażerów, oskarżenie o selektywne stosowanie prawa będzie w pełni zasłużone.
Prawo potrzebne – ale nie jako jedyne narzędzie
Zaostrzenie przepisów porządkowych w Warszawie wpisuje się w szerszy trend: miasta coraz częściej próbują regulaminami rozwiązać problemy, których źródła leżą poza transportem. Z punktu widzenia pasażera, który codziennie jeździ do pracy i nie ma ochoty zastanawiać się, czy tym razem trafi na „pasażera nie do wytrzymania”, jest w tym sporo racji.
Jeśli jednak komunikacja miejska ma być naprawdę publiczna – dostępna także dla tych, którzy nie mieszczą się w schludnym, pachnącym i dobrze funkcjonującym obrazie klasy średniej – nowe przepisy trzeba czytać bardzo ostrożnie. Dobrze, że porządkują oczywiste nadużycia. Źle byłoby, gdyby stały się wygodną wymówką, by zamiast trudnych pytań o politykę społeczną wysyłać na pierwszą linię frontu kontrolerów i strażników miejskich.
W końcu tramwaj nie jest ani prywatnym klubem fitness, ani darmową noclegownią. Ale dopóki nie mamy w mieście dobrych rozwiązań dla tych, którzy nie mają dokąd wrócić, próba „wypchnięcia” ich samym regulaminem skazuje nas na powracający co kilka lat spór – tylko z nowym numerem uchwały i kolejnym dopisanym punktem w katalogu zakazów.